[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Gorsze od koni? spytał z uśmiechem Smith. W końcu strzelcy alpejscy nie
wierzgajÄ… i nie tratujÄ… kopytami.
Konie nie mają karabinów maszynowych stwierdził Schaffer markotnie.
A ta druga uwaga?
A, owszem, druga uwaga. Jest jeszcze drobiażdżek, sam Schloss. Czy nie
zapomnieliśmy przypadkiem helikoptera? Jak się tam dostaniemy?
Słuszna uwaga przyznał Smith. Będziemy musieli to przemyśleć. Ale powiem
panu jedno. Jeżeli pułkownik Wyatt-Turner może spenetrować niemieckie naczelne dowództwo i,
co ważniejsze, uciec stamtąd, to dla nas powinien to być chlebek z masłem.
A co on takiego zrobił? spytał Schaffer.
Nie wie pan?
Skąd miałbym wiedzieć? rozzłościł się Schaffer. Znam tego gościa dopiero od
wczoraj.
Spędził lata od czterdziestego do czterdziestego trzeciego n terenie Niemiec. Przez
pewien czas służył w Wehrmachcie. A wylądował w niemieckim naczelnym dowództwie w
Berlinie. Twierdzi, że całkiem dobrze zna Hitlera.
Niech mnie diabli! Schaffer zamilkł na dłuższą chwilę aby wreszcie wyciągnąć
wniosek. Ten gość musi być stuknięty stwierdził ponuro.
Może. Ale jeżeli on potrafił to zrobić, to my również. Znajdziemy jakiś sposób.
Wracajmy między drzewa.
Pozostawiwszy na straży Christiansena z lunetą Smitha, centymetr po centymetrze,
wycofali się w ukrycie. Rozbili prowizoryczny obóz i po podgrzaniu i wypiciu kawy Smith
obwieścił, że jeszcze raz spróbuje połączyć się z Londynem.
Odpakował radio i przysiadł na torbie z ekwipunkiem o metr od reszty. Przełącznik, który
przerywał obwód nadawczy, był po lewej stronie aparatu, bardziej oddalonej od miejsca, gdzie
siedziała pozostała czwórka. Z głośnym, przekonującym trzaskiem Smith włączył radio i lewą
ręką zakręcił korbką, już przy pierwszym obrocie przesuwając przełącznik nadawania z
włączony" na wyłączony". Terkot korbki zagłuszył ten odgłos. Kręcąc nią pracowicie przerywał
co jakiś czas dokonując drobnych poprawek przy regulatorach, aż wreszcie dał za wygraną,
wyprostował się i potrząsnął głową z niezadowoleniem.
Nigdy się panu nie uda przy tych wszystkich drzewach dookoła stwierdził Torrance-
Smythe.
To musi być przyczyna zgodził się Smith. Spróbuję z drugiej strony lasu. Może
tam pójdzie mi lepiej.
Zarzucił nadajnik na ramię i brnąc przez głęboki śnieg przeciął pasmo sosen, kierując się
na jego drugą stronę. Kiedy uznał, że nie grozi mu już dostrzeżenie przez mężczyzn w obozie, dla
pewności obejrzał się szybko przez ramię. Nie było ich widać. Skręcił w lewo pod kątem ponad
dziewięćdziesięciu stopni i pośpieszył pod górę, aż dotarł do śladów, które on i reszta pozostawili
schodząc. Podążył nimi znów pod górę gwiżdżąc Lorelei", ale cicho, bo w mroznym powietrzu
dzwięk niósł się niebezpiecznie daleko. Przestał gwizdać, kiedy zza powalonej sosny wyłoniła się
Mary.
Cześć, kochanie powiedziała promiennie.
Może lepiej mniej tych kochanie" rzekÅ‚ szybko. Ósma. Ojciec Machree czeka. A
poza tym mów ciszej.
Usiadł na zwalonym drzewie, zakręcił korbką i prawie natychmiast uzyskał połączenie.
Głos z Londynu był nadal bardzo słaby, ale wyrazniejszy niż wcześniej tego ranka.
Ojciec Machree czeka zatrzeszczało radio. Nie rozłączaj się. Nie rozłączaj.
Smith zaczekał i charakterystyczny głos admirała Rollanda zastąpił londyńskiego
radiotelegrafistÄ™.
Szabla, proszę o położenie.
Smith zajrzał do trzymanej w ręku kartki, znów zapisanej szyfrem i zwykłym językiem.
Meldunek brzmiał:
LASY DOKAADNIE NA ZACHÓD OD ZAMKU SCHODZIMY DO W. H. DZIZ
WIECZÓR.
Kiedy odczytał odpowiednie litery szyfru, nastąpiła przerwa, podczas której Rolland
przypuszczalnie czekał na odszyfrowanie meldunku.
Zrozumiano rozległ się znów jego głos. Kontynuuj. Harrod zabity w wypadku?
Nie. Odbiór.
Przez wroga? Odbiór.
Nie. Jaka prognoza pogody? Odbiór.
Pogarsza się. Wiatry umiarkowane, pózniej silne. Znieg. Odbiór.
Smith spojrzał w spokojne, bezchmurne niebo i przyjął na wiarę, że Rollandowi nie
pomieszały się prognozy.
Czas następnego meldunku niepewny oznajmił. Czy może pan być w pogotowiu?
Odbiór.
Pozostaję w centrali aż do zakończenia operacji odrzekł Rolland. Powodzenia.
Do widzenia.
Smith zamknął radio i odezwał się w zamyśleniu do Mary:
Niezbyt mi się podobał sposób, w jaki powiedział to do widzenia".
W Whitehallu, w sali operacji morskich, admirał Rolland i pułkownik Wyatt-Turner,
siedzący po obu stronach radiotelegrafisty obsługującego olbrzymi nadajnik, popatrzyli na siebie
zachmurzeni.
Więc biedaka zamordowano rzekł Wyatt-Turner bezbarwnym głosem.
Wysoka cenę trzeba płacić za potwierdzenie tego, że mamy rację powiedział z
przygnębieniem Rolland. Biedak, mówi pan. W chwili, kiedy daliśmy mu do niesienia to radio,
podpisaliśmy wyrok śmierci. Zastanawiam się, kto będzie następny. Sam Smith?
Smith nie. Wyatt-Turner potrząsnął z przekonaniem głową. Niektórzy mają
szósty zmysł. A on ma siódmy, ósmy, dziewiąty i jeszcze wbudowany radar, nastawiony na
niebezpieczeństwo. Potrafi przetrwać w każdych okolicznościach, jakie mogę sobie wyobrazić.
Nie wybrałem go na chybił trafił. To najlepszy agent w Europie.
Z wyjątkiem być może pana. I niech pan nie zapomina, pułkowniku, że mogą zaistnieć
okoliczności, których nawet pan nie potrafi sobie wyobrazić.
Tak, to prawda. Wyatt-Turner spojrzał Rollandowi prosto w oczy. Jakie ma
według pana szansę?
Szansę? Oczy Rollanda spoglądały gdzieś daleko, niewidzące. Jak to szansę? Nie
ma żadnych.
Niemal identyczne myśli nawiedziły Smitha, kiedy zapaliwszy papierosa spoglądał na
dziewczynę starając się, żeby nie odbiły się one na jego twarzy. Dopiero przed chwilą widok
zamku nagle uzmysłowił mu w pełni, jak niewykonalne zadanie ich czeka. Gdyby wiedział
dokładnie, jak wygląda rzeczywistość, bardzo wątpił, czy by się tu zjawił. W głębi, w najdalszych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]