[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gdzieś w pobliżu? Przyciągnie przyjaciół wprost w niebezpieczeństwo...
Namyślał się chwilę i postanowił sprawdzić, czy stwór jest wciąż w pobliżu
rozpadliny. Był bezpieczny na dole. Wiedział, że żadne zwierzę nie zaryzykuje skoku do tak
głębokiego rowu. Mógł spokojnie wołać i czekać, czy wielkie stworzenie podejdzie na skraj i
zajrzy do środka. - Halo! - zaczął krzyczeć. - Halo, jesteś tam?! Nikt mu nie odpowiedział i
nikt ani nic nie pojawiło się nad krawędzią rozpadliny. Odczekał jeszcze parę minut, a potem
uznał, że dziwne stworzenie sobie poszło. Podniósł sygnalizator do ust i zawołał: - na pomoc!
Dla pewności powtórzył wołanie jeszcze dwukrotnie. Jeśli Jupe i Pete są w zasięgu pięciu
kilometrów, odbiorą wezwanie. Uruchomił sygnał, by naprowadzić przyjaciół na miejsce.
Usiadł na śniegu i czekał.
Zdawało mu się, że czeka całe godziny, choć minęło tylko piętnaście minut, nim Pete
stanął nad rozpadliną. Okrągła twarz Jupe'a pojawiła się nad krawędzią chwilę pózniej.
- Nic ci się nie stało? - zapytał Jupiter.
- Jakżeś ty, u licha, się tam znalazł?! - wykrzyknął Pete.
- Spadłem - odparł Bob.
- Chyba żartujesz!
- Też byś spadł, jakbyś zobaczył to, co ja widziałem.
- Co widziałeś? - zapytał Jupe.
- Jakieś zwierzę... coś dużego. Nie wiem, co to było. Zaszło mnie od tyłu i...
Słuchajcie, może porozmawiamy pózniej? Teraz wolałbym się stąd wydostać.
Jupe szacował głębokość rozpadliny.
- Lina - powiedział. - Jest nam potrzebna lina.
- Przyniosę - zaofiarował się Pete. - Widziałem wczoraj, przy szukaniu klucza, kłąb
sznura do bielizny w szafce kuchennej.
- Będziesz szybciej ode mnie - zgodził się Jupe. - W końcu to ty jesteś sportowcem.
Biegnij, jak możesz najszybciej, po ten sznur, a ja zostanę z Bobem.
- Uważajcie! - rzucił Pete na pożegnanie.
- Nie martw się.
Pete puścił się pędem między drzewa, a Jupe przykucnął na krawędzi rozpadliny.
- Co właściwie widziałeś? - zapytał Boba.
- Prawdę mówiąc, Jupe, nie bardzo wiem. Wszystko stało się tak szybko. Poczułem
coś za sobą, niemal mnie dotykało. Obróciłem się i... no, zobaczyłem oczy... naprawdę
dziwne oczy. Dosłownie czułem oddech tego na twarzy. Wrzasnąłem i zdaje mi się, że to też
wrzasnęło. Potem spadłem.
- Niedzwiedz?
- Nie, Jupe. Naprawdę nie sądzę, żeby to był niedzwiedz.
Jupe wyprostował się i zaczął iść wolno wzdłuż krawędzi, wpatrując się w ziemię.
- Jupe?! Jesteś tam?
- Jestem. Widzę tu twoje ślady. To, co widziałeś, musiało więc również zostawić trop.
Jeśli to był niedzwiedz, musi być taki sam, jak ten na polanie.
- A jeśli to nie był niedzwiedz, może znajdziesz to, czego szukamy - powiedział Bob.
Nie było odpowiedzi. Bob odczekał parę minut i zawołał:
- Jupe?!
W odpowiedzi usłyszał krzyk:
- Nie do wiary!
- Co? Co tam jest?
- Bob, jesteś pewien, że to było zwierzę, nie człowiek?! - Jupe był tak
podekscytowany, że głos mu się załamywał. - Bardzo duży człowiek, i to boso?
- Nie widziałem jego stóp, ale jeśli to był człowiek, nie mam ochoty należeć do
ludzkiej rasy.
- To zdumiewające - mówił Jupiter - ale ktoś bardzo duży był tu boso.
Bob pomyślał o Gadule i jego opowieściach o górskich potworach. Czy nie mówił o
traperze, który znalazł odcisk bardzo dużej ludzkiej stopy w pobliżu lodowca?
- Jupe! - zawołał. - Hej, Jupe! Uważaj!
Jupe nie odpowiedział, ale Bob słyszał jakieś odgłosy.
- Jupe?!
Wciąż nie było odpowiedzi. Z góry dobiegał trzask łamanych gałęzi, jakby gdzieś
dalej, z lasu. Potem jakiś szelest i szuranie bliżej krawędzi rozpadliny.
- Jupe, co ty tam robisz? - Bob czuł, że zimny pot spływa mu po plecach.
Wreszcie wszystko ucichło. Bob wołał i wołał, ale nikt mu nie odpowiedział. Ogarnął
go strach. Usiłował znalezć jakieś oparcie dla stóp w ścianach rozpadliny. Nie było żadnego.
Rozejrzał się wokół za jakąś gałęzią, czymkolwiek, co pomogłoby mu wydostać się z dołu.
Lecz nie dojrzał nic oprócz śniegu i gładkiej ziemi ścian.
Dał spokój nawoływaniom. Stał na dnie i czekał. Usłyszał wreszcie jęk.
- Jupe?
- Uhm. Och, moja szyja! - To był głos Jupe'a!
- Co się stało? Gdzieś ty był?
Jupe pojawił się nad krawędzią. Przekrzywiał głowę i rozcierał sobie kark.
- Nigdzie nie byłem. Ktoś zaszedł mnie od tyłu i walnął w kark.
- W kark? Zadano ci taki cios, jak panu Jensenowi?
- Dokładnie. Co więcej, gdy leżałem nieprzytomny, ktoś zadał sobie trud pozamiatania
gałęziami sosnowymi ziemi wokół rozpadliny. Nie pozostał ani jeden ślad stopy, bosej czy
obutej.
ROZDZIAA 11
Notatnik fotografa
- Jedną rzecz wiemy na pewno - mówił Bob, gdy wreszcie, po powrocie Pete'a z liną,
został wyciągnięty z rozpadliny - nie zostałeś, Jupe, uderzony w kark przez niedzwiedzia.
- Bez wątpienia nie - zgodził się Jupiter.
- Niedzwiedzie nie odłamują gałęzi z drzew i nie zamiatają nimi ziemi. Ktoś się na
ciebie natknął niespodzianie. Prawdopodobnie bardzo duży, bosonogi człowiek. Możliwe, że
tenże osobnik zaatakował także mnie, a potem zatarł własny trop.
Pete patrzył na przyjaciół, jakby nagle postradali zmysły.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]